Pies na L4

Pies na chorobowym

                   Pies na chorobowym – niestety, zna to każdy, kto mieszka pod jednym dachem z czworonogiem. Kliniki, badania, nerwowe oczekiwanie wyników, bieganie od weta do weta… Wiemy, każdy to kiedyś przechodził… Im więcej wizyt w gabinetach lekarskich, im więcej badań, zastrzyków i zabiegów, tym bardziej zdystansowany i podejrzliwy wobec nas staje się pies. Oczywiście, też nie zawsze – wszystko zależy od jego charakteru oraz stanu zdrowia. Jedne – uległe i zrezygnowane – poddają się bez walki i pozwalają robić ze sobą dosłownie wszystko. Rzecz jasna, dopóki nie poczują się lepiej. Inne – mimo złego samopoczucia – stawiają czynny opór wobec poczynań lekarzy. Przerażone, z podkulonymi ogonami i „okiem wieloryba” są siłą zaciągane do gabinetów. W rezultacie przed każdą wizytą w gabinecie weterynaryjnym odczuwamy coraz większy stres, który udziela się również naszemu czworonogowi… Jak temu zaradzić i co zrobić, jeśli nasz pies już się boi lekarzy?

Wczesna socjalizacja

                   Jak wiemy, lepiej zapobiegać niż leczyć. W tym przypadku myślę o socjalizacji szczeniąt. Już przy pierwszej wizycie w gabinecie weterynaryjnym zadbajmy o to, by szczeniak zbudował pozytywne skojarzenia. Wycieczkę na pierwsze szczepienie warto zaaranżować w taki sposób, by młody psiak zaznał podczas tej wizyty więcej przyjemności, niż przykrych doświadczeń. Przed i po wizycie udajmy się na relaksujący spacer, w poczekalni gabinetu podajmy psu kilka smakołyków, pobawmy się z maluchem i pozwólmy, by lekarze poczęstowali psa jego ulubionym przysmakiem. W trakcie badań, tuż po szczepieniu – znów smokołyk lub chwila zabawy… Niech ta wizyta stanie się dla szczeniaka czymś w rodzaju wycieczki do lunaparku… Tak samo postępujmy podczas kolejnych wizyt. A co najważniejsze – zaglądajmy do kliniki także wtedy, gdy nie mamy tam nic do zrobienia – między umówionymi wizytami. Niech to będą miłe dla psa wycieczki, zawsze kojarzące się z przyjemnością. To właśnie w klinice ma dostawać ekstra przysmaki i mieć ekstra atrakcje. Im więcej niezobowiązujących wizyt będziemy mieli w czasie intensywnej socjalizacji szczeniaka – a pamiętajmy, że to jest bardzo krótki okres do 12 tygodnia życia malucha – tym bardziej oswoi się z gabinetem, a nawet polubi wizyty u lekarza.

Nie palmy za sobą mostów

Zdarza się jednak tak, że pies już nabrał awersji do wizyt w gabinecie weterynaryjnym. Jeden bolesny zabieg, przewlekła choroba czy pobyt w szpitalu, a mamy psa, którego siłą musimy zaciągać do lekarza. Co zrobić? Można, oczywiście, z tym żyć i pogodzić się ze stresem, na jaki narażamy siebie i naszego czworonoga. Warto jednak spróbować temu zaradzić. Po pierwsze, jeśli pies rzeczywiście kojarzy gabinet weterynaryjny z bolesnym doznaniem, ciężko go będzie przekonać, że tym razem idziemy tylko na okresowe badania czy przycięcie pazurków. Pies będzie przeżywał tak ogromny stres, że właściwie nie ma żadnego znaczenia, czy tym razem nie dzieje mu się żadna krzywda. Emocje zrobią swoje i będzie to kolejne nieprzyjemne dla niego przeżycie. W tak stresujących momentach zwierzę nie będzie zainteresowane smakołykami, zabawkami ani nawiązywaniem kontaktów towarzyskich w poczekalni. A więc mamy zerowe możliwości zbudowania pozytywnych skojarzeń z tą sytuacją, czyli przeciwwarunkowania. Dlatego warto mieć w zanadrzu co najmniej dwie kliniki weterynaryjne, z którymi będziemy współpracować. Jeśli jedną mamy „spaloną”, a wiemy, że w niedługim czasie czeka nas rutynowa wizyta u weterynarza, zacznijmy z dużym wyprzedzeniem budować pozytywne skojarzenia z naszym drugim lekarzem. W tym przypadku musimy postępować dokładnie tak samo, jak przy socjalizacji szczeniaka. A więc udajemy się na spacer w okolice kliniki. Im bliżej kliniki, tym więcej pozytywnych bodźców, jakie oferujemy psu – zabawy, smakołyki, miłe spotkania z innymi czworonogami. Na następnym spacerze zajrzyjmy do kliniki, gdzie pracownicy poczęstują psa jego ulubionym smakołykiem i chwilę się z nim pobawią. Zawsze, gdy mamy trochę czasu, zaglądajmy do naszego weterynarza. Pamiętajmy, oczywiście, że zazwyczaj ma sporo pacjentów i warto poprosić, by zaprosił nas do gabinetu dosłownie na minutę między pacjentami. Minuta w gabinecie z głaskaniem i podawaniem najlepszych smakołyków – i wychodzimy, by kontynuować nasz spacer. Stopniowo pies oswoi się z zaglądaniem do kliniki, więc kiedy podczas kolejnej z wizyt przy okazji obetnie mu się pazury i sowicie nagrodzi, uzna to za kolejny element zabawy i całkiem miłą niespodziankę.

                     A co z naszym pierwszym weterynarzem? Czy mamy na zawsze wykreślić go z naszej pamięci? Oczywiście, że nie! Postępujemy dokładnie tak samo, stopniowo odwrażliwiając psa na to miejsce i lekarzy pierwszej kliniki. Proces ten zajmie jednak znacznie więcej czasu, ponieważ ta klinika zdecydowanie kojarzy się psu negatywnie. Łatwiej jest bowiem zbudować w świadomości psa pozytywne skojarzenia z miejscem neutralnym, niż odwrócić skojarzenia negatywne. Jest to jednak możliwe, choć czaso- i pracochłonne. Starajmy się jednak, by w naszej drugiej klinice pies nie nabrał negatywnych skojarzeń – niech to będzie miejsce przyjazne, takie, w którym wykonywane zabiegi nie będą dla psa bolesne ani przerażające. Warto jest bowiem mieć klinikę, do której pies sam nas prowadzi. Przecież większość wizyt u weterynarza wcale nie naraża psa na wielki ból fizyczny! Stres, jaki odczuwają zwierzęta, zazwyczaj wynika z brakiem pozytywnych skojarzeń i jednym jedynym przykrym doświadczeniem, którego skutki psychiczne zakłócają nam całe dalsze życie z psem.

Domowa kuracja

                 Lekarz zapisał nam wykonywanie w domu nieskomplikowanych zabiegów, na przykład, inhalacji. Może to być również zmiana opatrunków, smarowanie rany czy zakraplanie oczu… Każda z tych czynności może być dla psa nieprzyjemna, bolesna, a najczęściej – po prostu stresująca. Byłoby idealnie, gdyby nasz pies polubił zapisane przez lekarza zabiegi. Nie wymagajmy jednak zbyt wiele, choć i taki obrót sprawy jest możliwy! Spróbujmy poprowadzić naszą kurację tak, by pies przynajmniej pozwolił spokojnie zrobić inhalację, zmienić opatrunek czy zakroplić oczy. Zacznijmy od rzeczy najważniejszej! Nigdy nie wołamy psa do siebie w sytuacji, kiedy wiemy, że spotka go z naszej strony coś nieprzyjemnego! W sytuacji awaryjnej, w domu czy na spacerze, kiedy musimy natychmiast pomóc psu, ale przy okazji będzie to dla niego bolesne czy nieprzyjemne, zawsze to my podchodzimy do psa. Przywołanie nigdy nie powinno kojarzyć się psu negatywnie. O tym zawsze warto pamiętać. A wracając do naszych domowych kuracji – zaopatrujemy się w smakołyki czy najbardziej ulubione zabawki i podchodzimy do psa. Kładziemy nasze „narzędzie tortur” (nożyczki do rozcinania opatrunku, strzykawkę czy butelkę plastikową do inhalacji) w takiej odległości od psa, która nie wzbudza jego niepokoju, ale tak, żeby je widział i nagradzamy. Smakusiem, głaskaniem, masażem, zabawą – wszystkim, co sprawi, że pies poczuje się szczęśliwy. Stopniowo zbliżamy wzbudzający lęk przedmiot do psa i cały czas nagradzamy. Jeśli pies się wystraszył, spiął się lub zaczął okazywał sygnały zaniepokojenia, oddalamy przedmiot. I znów zbliżamy, nagradzając spokój i rozluźnienie. Kiedy nasze narzędzie możemy trzymać tuż obok psa i pies nie zwraca na nie uwagi, możemy powolutku spróbować wykonać nasz zabieg. Zaczynamy ostrożnie, nagradzając psa w trakcie wykonywania zabiegu. Czasem wymaga to pomocy drugiej osoby, która nadal będzie głaskać i nagradzać psa. Pamiętajmy, że musimy być spokojni i wyluzowani, ponieważ stres natychmiast jest wyczuwany przez psa i wtedy cały nasz wysiłek na nic. Po zakończeniu zabiegu, oczywiście, znów nagradzamy psa. Pamiętajmy, by najlepsze smakołyki zaserwować podczas wykonywania zabiegu. Po zakończeniu – relaks lub zabawa, w zależności od stanu zdrowia i usposobienia psa. Tak przeprowadzony proces przeciwwarunkowania daje naprawdę zdumiewająco szybkie efekty! Opierając się na własnym doświadczeniu mogę potwierdzić, że przyzwyczajenie bardzo panikującego psa do procedury inhalacji, przeprowadzone w czasie kilku sesji odwrażliwiania, zajęło mi jeden dzień! Nie wierzyłam, że to się uda w tak krótkim czasie, a jednak! Nie ma gonitwy za psem po całym domu, zapędzania w kąt, trzymania, by się nie wyrwał, siłowego zakładania inhalatora. Nie ma stresu, że pies „oszukuje”, wstrzymując z przerażenia oddech i wytrzymując tych kilkanaście sekund bez ruchu, ale i bez oddychania, więc cała inhalacja na nic. W ciągu jednego dnia, podczas kilku krótkich sesji udało się oswoić psa z tym zabiegiem na tyle, że widząc moje przygotowania do inhalacji nawet nie wstaje z kanapy, tylko uważnie obserwuje i czeka na swoją zasłużoną nagrodę! A więc naprawdę warto poświęcić trochę czasu i pomóc sobie i psu uniknąć niepotrzebnego stresu.

 

Na zakończenie – psiakom życzę zdrowia, ich opiekunom – mądrego podejścia, a weterynarzom – spokojnych pacjentów 🙂